Wigilia z psem – do serca czworonoga przez żołądek
Zawsze, gdy zbliża się Wigilia robię zaskakująco duże zakupy. Nie dlatego, że nagle, z okazji Świąt dwa razy więcej jem, choć jakby się tak dłużej nad tym zastanowić, rzeczywiście coś w tym jest, ale dlatego, że odpowiedzialnie podchodzę do spędzenia tego magicznego czasu z czworonogiem. Nie oszukujmy się, mimo wiedzy, jaką posiadam nie jestem w stanie oprzeć się efektom „kociopsiego” spojrzenia, jakim od rana do ciemnej nocy raczy mnie mój pies. Jednak ze względu na wielką odpowiedzialność, jaką wzięłam na siebie wraz z jego przygarnięciem, staram się, by spełnianie jego kulinarnych zachcianek zamykało się w granicach zdrowego rozsądku.
Ach, te Święta!
Święta to Święta! Ich bajkowej atmosfery nie da się zastąpić. Choć tak naprawdę tych kilka dni niewiele różni się od pozostałych 362 w ciągu roku, to jednak działają na nas ze wszech miar magicznie. Zaduma przenika się z euforią, dziecięca ekscytacja raz po raz ustępuje miejsca autentycznej melancholii. Cieszymy się tym, że mamy bliskich jeszcze bliżej. Wspominamy tych, których już z nami nie ma. Śmiejemy się i ronimy łzy wzruszenia, w rytm powtarzających się w głośnikach do znudzenia świątecznych melodii. Wspólnie radujemy się, śpiewamy, rozmawiamy i milczymy, smakując największe przysmaki polskiej kuchni, które stały się dla nas tak ważnym i niekwestionowanym symbolem Świąt, że przez cały rok unikamy ich przygotowania, jak ognia.
W centrum tego wielobarwnego, rozbrzmiewającego dzwonkami i znanymi melodiami, magicznego chaosu jest nasz pies, który, choć przeżywa wielki stres, jednocześnie pragnie być zauważony i rozpieszczony. Może nie wie tego na pewno, ale czuje – pod skórą i każdym nozdrzem z osobna, że świąteczne atrakcje powinny być dla każdego, zarówno dwu-, jak i czworonożnego. Właśnie dlatego, każdego roku zanim udam się na zakupy robię dwie listy – tę ludzką i tę psią. Dzięki temu mam pewność, że wtedy, gdy ja wraz z całą rodziną będę kosztować wigilijnych potraw, mój pies nie zostanie odsunięty od kulinarnych dobrodziejstw i nie utknie z wykrzywionym z żalu nosem, w misce pełnej chrupek.
Gdzie ów dawny miszmasz w garze…? Dziś pies je, co nauka każde!
Pełnowartościowa karma gotowa, bogata w dodatki funkcjonalne, dostosowana do potrzeb czworonoga to niekwestionowana podstawa psiej diety. To ona pozwala zaspokoić potrzeby bytowe, jak również aktywnie wspomóc kondycję psychofizyczną, na każdym etapie wzrostu i rozwoju zwierzęcia. Stanowi solidną, bezpieczną i niezastąpioną bazę, fundament dla zaspokojenia jego gatunkowych, jak również indywidualnych, specyficznych potrzeb. To mój wybór numer jeden, wynikający po prostu ze zdrowego rozsądku.
Wbrew pozorom, jeszcze nie tak dawno rynek karm importowanych w Polsce świecił pustkami, a to co było dostępne w sklepach pozostawiało wiele do życzenia. Wówczas wiele psów dostawało to, co wrzucono do gara i podgotowano. I całkiem dobrze im się żyło. Nikt nie przejmował się drobnymi, dietozależnymi przypadłościami, ważne było, że pies nie chodził głodny. Teraz jednak, gdy pies stał się członkiem rodziny, porzucając wartę na podwórzu na rzecz miękkiego obicia kanapy, znacznie większą wagę przykładamy do tego, by jego dieta była zbilansowana i wartościowa. Mierzymy bowiem psa swoją własną miarą. Dlatego też na co dzień podajemy pokarm, który przygotowano uwzględniając naukowe wytyczne, przestrzegając rzeczywistych norm żywieniowych dla zwierząt, wykorzystując innowacyjne technologie i rozszerzaną latami wiedzę.
Dieta dietą, a Święta… znów depczą nam po piętach
Ufamy producentom karm premium i super premium, oddając częściowo również pod ich opiekę nasze ukochane czworonogi. I nie ma w tym nic złego. Dawniej, błędy popełniane przez producentów karm uchodziły im na sucho, ponieważ zanim informacja o nich trafiła do świadomości publicznej, zdążyły już one zostać zatuszowane a marka oczyszczona ze wszelkich zarzutów, jak łatwo się domyślić, za naprawdę duże pieniądze. Tym samym wizerunek, dobrze nam znany z bilbordów i reklam telewizyjnych, pozostawał nieskalany. Obecnie sytuacja wygląda zgoła inaczej, bowiem dzięki globalizacji, mass mediom i scyfryzowanemu społeczeństwu, zła reklama, jak zły omen jest w stanie w moment zniszczyć pieczołowicie budowane latami imperium i to niezależnie od branży. Pet food to o tyle jeszcze trudniejszy rynek, że wśród hodowców i opiekunów psów rasowych informacje przekazywane są z prędkością światła. Jeden błąd może zatem kosztować giganta żywieniowego fortunę, a niekiedy i „życie”.
Tak więc na co dzień, z pełną świadomością wybieram karmę gotową, wiedząc, że to najlepsze dla mojego udomowionego psa, który prócz namiastki instynktów łownych, z wilka ma jedynie tendencje do wycia. W Święta jednak… Ooo, tu dzieje się magia.
Dla każdego coś wyjątkowego
Rybka gotowana z warzywami, ale tylko łosoś, ewentualnie pstrąg, innej jaśnie Pan nie ruszy. Żadnej surowizny, broń Boże, przecież nie chcemy zaszkodzić, a należycie rozpieścić. Do tego domowy pasztecik z indyka i ulubionych warzyw, ale nie kapustnych, czy strączkowych, bo te, a fe, są przecież antyodżywcze. I chipsy z batata, a tak, z batata. Dzieciom takich nie zrobimy, ale psu to zupełnie inna bajka! Na deser zaś ciastka wątróbkowe, ewentualnie kokosowo-jabłkowy przysmak. Pełna odpowiedzialność i samo zdrowie, żadnej czekolady, rodzynek, winogron, awokado, orzechów czy grzybów. Zero surowej ryby, ostro doprawionej wieprzowiny, a tym bardziej już ciast, ciastek czy pierników na likierze. Z dala od psa z gotowanymi kośćmi, pękającymi na niebezpieczne igliwie czy wyrastającym ciastem drożdżowym – na tyle daleko i wysoko, by żaden wilgotny nos tam nie sięgnął.
Magiczna wartość 10%
Pragnienie dokarmiania czworonożnych przyjaciół dla wielu z nas jest na tyle silne, że nie potrafimy odmówić – sobie, nie własnemu psu. Dlatego by sprawić radość (sobie) i należycie rozpieścić (łasego na kulinarne dobroci zwierzaka), a jednocześnie zachować zdrowy rozsądek i zapewnić bezpieczeństwo żywieniowe w tym gorącym okresie, warto trzymać się zasady 10% dziennej podaży energetycznej dla smakowitych dodatków. Te 10% to przepustka do psiego serca przez żołądek, a jednocześnie gwarancja, że nie zrobimy pupilowi krzywdy.
Jeśli jednak boimy się kulinarnych eksperymentów, świąteczny efekt wow możemy wywołać również podając psu zupełnie nowe, aromatyczne przysmaki, których dotąd jeszcze nie próbował. Oczywiście mowa tu o smakołykach przez wielkie „S”, tych, które w składzie mają same dobrodziejstwa natury, a nie przepuszczoną przez prasę zawartość kombajnu. Tych, co pachną tak, że sami mamy wielką chęć się na nie skusić, nawet wtedy, gdy za konkurencję mają kapustkę z grzybami Cioci Jadzi i parujący jeszcze schab ze śliwką – ten, który zawsze jest na „po Świętach”, a który okresu tego chyba w żadnym polskim domu nigdy jeszcze nie doczekał.